wtorek, 23 września 2014

Rozdział 1

   Mój świat, w całym moim dotychczasowym życiu, walił się już z dobre kilka razy. We wszystkich takich momentach, gdy widzisz łzy w oczach drugiego człowieka, słyszysz jak drży mu głos lub na twoich oczach rozgrywa się tragedia masz ochotę zamknąć oczy i nigdy więcej ich nie otwierać. Na początku wali ci serce, które jakby przeczuwało, że to co zaraz usłyszysz zburzy twoje mury ochronne i wbije ci nóż w serce, później zaczynają drżeć ci ręce, dłonie i nie możesz nad nimi zapanować, żołądek zwija się w ciasny supeł, nie masz ochoty jeść, na samym końcu pojawiają się łzy, które dają ci znać, że twoje serce zostało przebite, rozbite na kawałki, a twoje dotychczasowe myśli z kolorowych zmienią barwę na czarne. Nie możesz się na niczym skupić, w oczach przez cały czas pojawiają się łzy. Twoja jedyna myśl to zniknąć, przestać istnieć, widzieć, słyszeć lub czuć, bo bez uczuć byś nie cierpiał. Nawet jeśli spróbujesz nie myśleć twój umysł sam po raz kolejny i kolejny odtwarza co się stało i nie ma najmniejszej ochoty przestać. Dla mnie najgorsze w tym wszystkim są uczucia, czasami żałuję, że nie mam gdzieś wyłącznika, nie mogę ich wyłączyć i przestać czuć, cierpieć.
Pierwszy raz to wszystko przeżyłam, kiedy rozstałam się z moim pierwszym chłopakiem, dla mnie - wtedy szesnastolatki - był to koniec. Drugi raz, kiedy w wieku 18 lat nakryłam mojego chłopaka w łóżku z inną, zaraz po tym jak poprzedniego dnia podarował mi bukiet róż, pocałował i powiedział jak bardzo mnie kocha. Trzeci raz był dla mnie potężnym wstrząsem, dowiedziałam się wtedy, że moja mama jest chora na raka. Ale nawet taka wiadomość, taki wstrząs nie przebije tego co stało się miesiąc temu. Miesiąc temu usłyszałam słowa, które zburzyły moje dotychczasowe życie, rozwaliły je, zmieliły i zniszczyły jak wielkie tsunami, czy trzęsienie ziemi. Do tej pory odczuwam jego skutki, nigdy nie zapomnę jak moje serce zaczęło rozpadać się na kawałeczki i aż do teraz nie jest sklejone w całości. Pamiętam wszystko tak, jakby to było wczoraj...
   W ten pamiętny dzień, od samego rana razem z moją przyjaciółką Maggie siedziałam w bibliotece na uczelni. Miałyśmy dwa ważne wykłady i chciałyśmy się do nich przygotować. Kiedy w końcu nadszedł czas, by pójść do auli, wstałyśmy i zabrałyśmy swoje rzeczy.
Zajęłyśmy swoje miejsca i w momencie, kiedy miałam odkładać swoją torbę poczułam wibracje telefonu. Wyjęłam go z torby i spojrzałam na wyświetlacz na którym widniał nieznany mi numer. Odrzuciłam połączenie, bo doskonale wiedziałam jak profesor reaguje na telefony komórkowe, lecz, kiedy miałam go ponownie wrzucić do torby on znów zaczął dzwonić. Wyłączyłam go ponownie i szybko wrzuciłam do torby. W chwili, kiedy profesor zajął swoje miejsce, usłyszałam "buczenie". Wyjęłam niezauważalnie telefon i chciałam go całkowicie wyłączyć, ale coś podpowiadało mi, że powinnam jednak odebrać. Zebrałam więc swoje rozłożone książki i tablet, chwyciłam torbę i napotykając zdziwione spojrzenie mojej przyjaciółki i profesora wyszłam pospiesznie na korytarz. Kiedy telefon znów zaczął dzwonić - odebrałam.
- Tak słucham
- Pani Cassandra Smith? - spytał mężczyzna po drugiej stronie
- Tak, przy telefonie - odpowiedziałam i usiadłam na jednej z ławek
- Z tej strony komisarz Ryan Woods z komendy policji. Dzwonię do pani, ponieważ pańscy rodzice mieli wypadek samochodowy - usłyszałam i właśnie w tym momencie poczułam jakby ziemia usuwała mi się spod nóg, ale to co wtedy poczułam to i tak nic w porównaniu z tym, co wydarzyło się i usłyszałam kilka godzin później.
- O Boże! Ja...jaki wypadek? Czy...czy wszystko z nimi w porządku? - spytałam jąkają się, gdyż strach chwytał mnie za gardło
- Pańscy rodzice przebywają aktualnie w szpitalu. California Hospital Medical Center na 1401 S Grand Ave
- Dziękuje, zaraz tam będę - powiedziałam, a łzy przysłoniły mi świat.

Chwyciłam torbę i wycierając łzy wybiegłam na parking przy uczelni. Odnalazłam swój samochód i wsiadłam
by już po chwili łamiąc wszystkie przepisy pędzić do szpitala.
Gdy dotarłam na miejsce, od razu zauważyłam policję, a po uzyskaniu informacji od jednej z pielęgniarek szybkim krokiem ruszyłam pod salę operacyjną. Kiedy już tam dotarłam, podszedł do mnie jeden z policjantów.
- Cassandra Smith? - zapytał, a ja przytaknęłam głową - Komisarz Ryan Woods - przedstawił się i skinął głową - to ja do pani dzwoniłem
- Dziękuje, wie pan coś o moich rodzicach? - spytałam drżącym  głosem
- Aktualnie znajdują się na sali operacyjnej, gdzie lekarze walczą o ich życie, przykro mi to mówić, ale...ich stan jest krytyczny - powiedział, ale widząc zapewne bladość na mojej twarzy i to jak krew z niej odpływa, od razu poprawił swoje słowa - Ale bądźmy dobrej myśli, zajmują się nimi najlepsi lekarze, trzeba być dobrej myśli - powtórzył, ale jego słowa ledwie do mnie docierały. Czułam się jakbym była otoczona murem. Jedyne słowa jakie przebiły się do mnie to: "(...) walczą o ich życie" i "(...) ich stan jest krytyczny".
Dwa zdania, dziewięć słów, trzydzieści pięć liter, które wypalają dziurę w mojej głowie, odbijają się od ścian powodując zamęt i mętlik. Mój umysł całkowicie się wyłączył, nie docierało do mnie nic, patrzyłam nieobecnym wzrokiem przed siebie i jak mantrę powtarzałam słowa, a wręcz błaganie: "Niech tylko przeżyją". Ciałem siedziałam na krześle przed salą operacyjną na OIOM-ie, lecz duchem byłam w środku przy rodzicach. Jedyne co w tym momencie czułam to dreszcze strachu przechodzące przez moje ciało, łzy gromadzące się w oczach i spływające po policzkach oraz serce, które waliło jak szalone i dawało znak, że jeszcze żyje, a ono jest całe.
- Przepraszam, ale może powinna pani jechać do domu i odpocząć - usłyszałam głos pielęgniarki obok siebie, która po jakiś 3 godzinach czekania zwróciła się do mnie, widocznie zrobiło jej się mnie szkoda.
- Zgadzam się, jeśli będzie coś wiadomo zadzwonimy do pani - odezwał się siedzący obok mnie czterdziestoletni ( jak się dowiedziałam ) komisarz
- Nie - powiedziałam ledwie słyszalnym głosem, który zachrypł od płaczu, więc odkaszlnęłam i powtórzyłam swoje słowa - Nie, to nie potrzebne, nie ruszę się stąd. Tam leżą moi rodzice i walczą o życie, nie opuszczę ich w tym momencie, potrzebują mnie! - podniosłam głos, by zaakcentować moje stanowisko
- Ależ oczywiście, jak pani woli. Przyniosę jakieś tabletki na uspokojenie - zwróciła się do mnie pielęgniarka i odeszła, by po chwili wrócić z tabletkami i plastikowym kubkiem wody.
Całą kolejną godzinę spędziłam siedząc na krześle tak jak wcześniej w nieświadomości. Jedyne co jeszcze trzymało mnie przy przy zdrowych zmysłach były wspomnienia jakimi zasypałam mój umysł. Każde wspomnienie wiązało się z moimi rodzicami w szczęśliwych chwilach. Wspomnienia te spowodowały, że nadal miałam nadzieję, nie straciłam jej.
Kilka minut później z zamyślenia wyrwał mnie dźwięk otwieranych drzwi. Podniosłam głowę, którą podpierałam na rękach i zauważyłam idącego w naszą stronę lekarza. Podniosłam się, a komisarz poszedł w moje ślady.
- Komisarzu - odezwał się lekarz i spojrzał na niego, a po chwili jego wzrok spoczął na mnie
- Doktorze, to Cassandra Smith, córka państwa z wypadku - przedstawił mnie Ryan Woods
- Dobrze, że pani tutaj jest
- Co z moimi rodzicami? Czy wszystko w porządku? Operacja się udała? - zadałam pytanie lekko łamiącym się głosem, myślałam, że udało mi się opanować emocje, ale widok lekarza wychodzącego z sali operacyjnej najwidoczniej znów je we mnie wzbudził
- Przykro mi, ale...
- Nie! Błagam, niech pan tego nie mówi! - krzyknęłam, a łzy zaczęły przysłaniać mi świat
- ...nie udało nam się ich uratować. Ich stan był zbyt ciężki - dokończył, a ja poczułam jak lecę w dół. Nogi odmówiły mi posłuszeństwa. Przed całkowitym upadkiem uchronił mnie komisarz, który mnie złapał i posadził na krześle. Z moich ust co chwilę wydobywał się szloch, płacz i rozpacz, które całkowicie przejęły nade mną kontrolę. Czułam się pusta. Tak, jakby ktoś wyrwał mi serce, a wraz z nimi uczucia. To tak, jak gdyby pozwolić komuś jeść czekoladowego króliczka, zaczyna się go jeść od uszu, aż po kolei dojdzie się do nóg. Króliczek jest pusty - tak jak ja - a ktoś zabijając moich rodziców, odrywa każdą cząstkę mnie. Skuliłam się na krześle, ukryłam twarz w dłoniach i pozwoliłam łzom swobodnie wypływać. Razem z moimi rodzicami umarła część mnie i sądzę, że już nigdy nie uda mi się jej ożywić. W tym momencie można mnie było opisać jednym słowem - WRAK, wrak człowieka. Głowa, która bolała tak jakby ktoś rozwalał ją kilofem, nogi miękkie i kompletnie niezdatne do zrobienia kroku, serce - rozbite na kawałeczki, rozdarte. 
  I to był właśnie ten moment, tej najgorszy moment w moim życiu, ten w którym mój świat kompletnie się zawalił. W jednej sekundzie straciłam wszystko co kochałam, ceniłam, co było dla mnie najważniejsze i za co byłam gotowa oddać własne życie. Razem z rodzicami utraciłam ciepło, pomoc, zrozumienie, dobroć i nadzieję na to, że będzie lepiej. Straciłam coś czego już nigdy nie odzyskam - RODZICÓW I MIŁOŚĆ. 
    Tak się czułam miesiąc temu. Miesiąc, bo dokładnie tyle czasu mija od ich śmierci, od wypadku w którym pociąg zmiażdżył ich samochód. Teraz, siedząc na kanapie w domu, który przez jeszcze niespełna kilka minut będzie należał do mnie, ocierając łzy i trzymając ich zdjęcie oprawione w ramkę, nie czuję się wiele lepiej. Może jest odrobinę lepiej. Oswoiłam się z myślą, że już nigdy ich nie zobaczę, nie powiem "kocham", nie przytulę, nie poczuję bijącego od nich ciepła, czy nie uzyskam pomocy albo rad. Pogodziłam się już z tym, chociaż to nadal boli i wypala dziurę w moim rozbitym sercu. Całe to wydarzenie nauczyło mnie wiele, ale najbardziej z tego nauczyłam się, by nigdy więcej nikogo nie obdarzyć uczuciem jakim jest MIŁOŚĆ. Strata osoby, którą się kocha jest najgorsza, a ja nie chcę więcej cierpieć, nie chcę przez to przechodzić po raz kolejny. Od tego momentu MIŁOŚĆ DLA MNIE NIE ISTNIEJE. 
- Proszę! - krzyknęłam, kiedy usłyszałam pukanie do drzwi
- Witaj Cassie - powiedział pan Glade na powitanie
- Panie Glade, miło pana widzieć - odpowiedziałam i uśmiechnęłam się lekko.
Robert Glade to bardzo miły, pomocny i sympatyczny sześćdziesięciolatek, którego znam odkąd skończyłam 7 lat. Przyjaźnił się z moimi rodzicami, więc po ich śmierci bardzo mi pomógł, a teraz kupuje ode mnie dom.
- Mnie również Cassie - uśmiechnął się - Jesteś już spakowana? 
- Tak, wszystko jest już w samochodzie
- Przykro mi Cassie, że wyjeżdżasz, ale pamiętaj, że ten dom zawsze będzie należał do ciebie. Możesz tutaj wrócić kiedy zechcesz
- Dziękuje, jest pan kochany - uścisnęłam go - Będę o tym pamiętać. Muszę już jechać. Tutaj są klucze - podałam mu klucze leżące na stole 
- Dziękuje. Uważaj na siebie Cassie, w razie czego dzwoń, razem  z Amandą jesteśmy zawsze chętni ci pomóc
- Będę pamiętać, jeszcze raz dziękuje za wszystko - uścisnęliśmy się ostatni raz 
- Uważaj na siebie i szczęśliwej drogi, zadzwoń jak dojedziesz
- Do widzenia - pomachałam mu i wsiadłam do mojego samochodu.
Przekręciłam kluczyk w stacyjce, a silnik obudził się do życia. Włączyłam płytę Katy Perry, by umilić podróż i wyjechałam na drogę prowadzącą do mojego nowego domu i życia. Zaczynam wszystko od początku, bez uczuć, miłości i zaangażowania. Otwieram nowy rozdział w swoim życiu. Mam nadzieję, że tym razem będzie on szczęśliwy...



..........................................................
Oto 1 rozdział, jest już za nami i mam nadzieję, że wam się podoba.
CZYTASZ = KOMENTUJESZ
Nie wiem kiedy pojawi się rozdział drugi, mam nadzieję, że uda mi się już niedługo, ale nie gwarantuje. Przepraszam za błędy 

Szablon by S1K